środa, 10 września 2008
Starania
Martin Ricardo
Starania
Najnowsza powieść Martina Ricardo już dziś o północy:
„Lepsza niż wszystkie jego poprzednie razem wzięte”
Biuletyn Koła Gospodyń Wiejskich w Dolnej Suchej
„Po prostu wciąga … Nie zaczynaj czytać Ricardo, jeśli jutro rano chcesz iść do przedszkola”
Arek Grinin
„Jeszcze więcej przemocy, jeszcze więcej seksu, jeszcze więcej seksu z udziałem przemocy”
Time In
„Zapierająca dech w piersiach. Ricardo zabiera nas dalej, niż niektórzy odważą się zajrzeć … Arcydzieło.”
Extremism
„Precyzyjna jak 1200 częściowe puzzle, wstrząsająca jak jazda na rollercoasterze, mrożąca krew w żyłach jak kąpiel na Kołymie.”
John Wiseman
„Codziennie modlę się, by coś takiego nie zdarzyło się naprawdę …”
Anonimowy oficer CAT
Pamiętaj, nic nie jest tym, czym się wydaje …
Kwetta, Pakistan, 11 września 2008 r., godz. 11.23
- Czy to pewne informacje? – Wysoki mężczyzna z przystrzyżoną siwiejącą brodą patrzył uważnie na ekran laptopa. Twarz jego gościa, który przed chwilą dostarczył pendrive’a, była naznaczona wielką blizną po oparzeniu.
- O ile można ufać naszym nowym sprzymierzeńcom – odparł przybysz. – Oprócz informacji od ich kreta mamy zdjęcia satelitarne oraz dokładną lokalizację obiektu. Nie mamy możliwości jego obserwacji, ale sądzę, że to prawdopodobna informacja.
- Co zamierzasz zrobić?
- I tak mieliśmy przeprowadzić tam nasze operacje i nie widzę powodu, żeby wstrzymywać przygotowania, ale … ta informacja sprawia, że warto pomyśleć o dodatkowym wysiłku.
- A jeżeli to pułapka?
- To możliwe, ale nigdy wcześniej nie powstrzymywało to nas od działania. Aby to sprawdzić chcę użyć brata Abu Rinata. Bez niego nie mamy szans się dowiedzieć, czy informacja jest prawdziwa. Ale to wymusza wprowadzenie pewnych zmian w tym, co planowaliśmy. Muszę mieć na to zgodę.
- Wiesz, że nigdy nie kwestionowałem Twojej intuicji, i nigdy Cię ona nie zawiodła … Zrób wszystko, co trzeba.
- Tak się, inszallah, stanie, wydam wszystkie dyspozycje i będę osobiście nadzorował te operacje.
- Żegnaj, bracie …
Getynga, 1 października 2007 r., godz. 10.38
Był taki piękny … Zwróciła na niego uwagę od razu, w chwili, gdy wszedł na salę. Profesor przedstawił studentów starszych lat, którzy zgłosili się do opieki nad nowymi studentami zagranicznymi na Uniwersytecie w Getyndze. Dość wysoki, choć nieco niższy od niej, smagły, szczupły chłopak o niewinnej, starannie ogolonej twarzy i pięknych orzechowych oczach … Nie była jedyną kobietą, która zwróciła na niego uwagę, zresztą zamieszanie na jego widok powstało nie tylko w żeńskiej części grupy … Ale będzie mój, pomyślała, nie wypuszczę go z rąk, żadna inna nie ma przy niej szans, oby tylko nie okazał się gejem. Tak wielu młodych, przystojnych mężczyzn, na których zwracała uwagę okazywało się gejami. Ale spojrzenie, które na nią rzucił nie mogło kłamać – widziała, że on także ją zauważył … Nic dziwnego, przyciągała wzrok, wysoka blondynka o zielonych oczach … Gdyby nie te kilka kilo nadwagi byłabym chodzącym ideałem, ale i tak niezła ze mnie laseczka, pomyślała pół żartem, pół serio … Jeszcze raz uważnie rozejrzała się wokół sali – nie, żadna inna nie ma szans, wszystkie inne dziewczyny na sali nie umywały się do niej, zatem … Już jesteś mój, pomyślała, zawsze, no może prawie zawsze udawało jej się zdobyć to co chce … Nie była więc zaskoczona, kiedy po zakończeniu prezentacji skierował swe kroki właśnie do niej.
Londyn, 11 grudnia 2006 r., godz. 20.12
Strach mieszał się z podnieceniem, czekanie tylko wzmagało te uczucia, za chwilę przekroczy granicę oddzielającą go od starego życia nieodwracalnie, a jego marzenie się spełni, musi tylko się postarać, wypaść wiarygodnie … Był dobrze przygotowany, co było zasługą jego nowych towarzyszy, ale od tego spotkania, był pewien, będzie zależała jego przyszłość …, przyszłość, o której tyle myślał, o której marzył, której pożądał … Gdy otworzyły się drzwi wziął głęboki oddech i wszedł do mrocznego pokoju …
Warszawa, 11 czerwca 2007 r., godz. 12.04
- Więc mówi pan, panie mecenasie, że to poważny klient? – człowiek, który zadawał to pytanie, mimo starań, nie mógł opanować zdenerwowania. To spotkanie i propozycja mogło być dla niego szansą, być może ostatnią, by uratować wszystko to, do czego dochodził ciężką pracą przez ostatnie 20 lat …
- Nie tylko poważny …, bardzo poważny …, jak na nasze warunki niewyobrażalnie poważny, mogę za niego ręczyć po tym, co widziałem, czegoś takiego nie ma nawet w Moskwie – mecenas Szydłowski roześmiał się – a to dla pana wielka szansa, karta może wreszcie się odwróci, niech pan się długo nie namyśla, bo drugi raz taka okazja może już się panu nie trafić … - mówiąc to uśmiechnął się. – Gdy tylko spytał mnie o zaufanych ludzi natychmiast pomyślałem o panu, sam pan rozumie, panu pomogę, sobie pomogę …
- Wiem, wiem, nie musi mi pan przypominać, panie mecenasie, swoje zobowiązania ureguluję co do grosza …, dobrze, proszę mnie przedstawić swojemu znajomemu, nie mam innego wyjścia, prawdę mówiąc, pana książę jakby spadł mi z nieba …
- Z nieba nic nigdy nie spada, drogi panie Edmundzie, a szczęściu trzeba dopomóc, bez własnej pracy nic samo nie przychodzi, widać pracował pan na te szansę całe życie …
Pogranicze polsko – ukraińskie, 7 lutego 2008 r., godz. 23.11
Patrzyła na leżącego mężczyznę i nie mogła się ruszyć … Stała jak sparaliżowana, a obraz, który widziała powoli wypierał z pamięci poprzednią chwilę, gdy go widziała … Nie mogła wciąż uwierzyć, jeszcze wczoraj widziała go wsiadającego do swojego szykownego beemwu (co z tego, że używany, lepszy niż wiele nówek prosto z salonów), a teraz bała się go odwrócić, gdyż wtedy oznaczałoby to pewność, nie chciała widzieć jego twarzy czy raczej tego, co z niej mogło pozostać …, popatrzyła na zakrwawione plecy i oddaliła się …, wiedziała, że patrol z psem prędzej czy później go odnajdzie.
Bruksela, 13 września 2008 r., godz. 9.24
Marc Lesyeux siedział przed laptopem czytając pocztę. Poza masą spamu były tylko dwie wiadomości. Znów będę miał robotę, pomyślał, ciekawe, gdzie tym razem? Spotkanie, na które został wezwany miało to wyjaśnić.
Getynga, 23 grudnia 2007 r., godz. 9.58
Obudziła się czując obok jego szczupłe ciało. Spał, gdy wymknęła się pod prysznic, budził, gdy się ubierała, przytomniał, gdy robiła śniadanie. Kiedy smażyła jajecznicę odezwał się jej telefon komórkowy, rzuciła szybko spojrzenie na ekran … to Mama. Posmutniała i odebrała rozmowę. Wiedziała, że rodzice nie odpuszczą i do końca będą próbowali wymóc na niej zmianę decyzji. Ale była jej pewna, całe ostatnie dwa miesiące o tym świadczyły – nie myliła się, Adem był wspaniały, to chodzący ideał mężczyzny, czuły, delikatny, opiekuńczy, romantyczny i … dobry w łóżku. Mimo chłopięcego wyglądu miał 28 lat i dojrzałość, której brakowało wszystkim jej rówieśnikom, co czyniło ich tak mało interesującymi, nie był jednak na tyle stary, by jego zainteresowanie młodszymi kobietami wydawało się obrzydliwym. Adem lubił piłkę nożną, ale rzadko z nią o niej rozmawiał, chętnie poruszał natomiast sprawy związane z jego religią i wszystko potrafił tak dobrze wyjaśnić … Śmiała się, gdy jej koleżanka z pokoju, najwyraźniej zazdrosna o takiego kochanka, powiedziała jej kiedyś: „Uważaj na tego Turka, zobaczysz, że nic dobrego z tego nie będzie …”, i odpowiedziała stanowczo „Wiesz, jak to się nazywa – islamofobia, a nie wszyscy muzułmanie są tacy jak Bin Laden.” Adem pochodził zresztą ze Stambułu, nieformalnej zeuropeizowanej stolicy sekularnej Turcji i obiecał jej, że na wiosnę zabierze ją do swojego domu przedstawić rodzicom, podobno wiosna jest w Stambule taka piękna, pokazywał jej zdjęcia. Był inny, ale w cudowny sposób, który tak się jej podobał, żaden jej chłopak w Polsce nie chciał jej przedstawiać swoim rodzicom, a co najwyżej kumplom, jego koledzy też zresztą robili dobre wrażenie. Głupia koleżanka, głupi … rodzice?? którzy co prawda nie mówili tego samego co koleżanka otwarcie, ale wyraźnie dawali do zrozumienia, że mają problem z akceptacją jej wyboru, niby tacy wyzwoleni, ale jak przyjdzie co do czego, pomyślała zgorzkniała.
- Tak Mamo, jestem pewna, tak Mamo, nie przyjadę na święta, to moja ostateczna decyzja, jutro zadzwonię z życzeniami, pozdrów ode mnie babcię, kocham was … - rozłączyła się wkrótce. Popatrzyła na ubierającego się Adema – nie mogła się pomylić …
Londyn, 11 grudnia 2006 r., godz. 20.13
Już pierwszy cios w brzuch, który rzucił nim na ścianę odebrał mu oddech i rozumienie tego, co się działo, potem padło jeszcze kilka ciosów, na głowę zarzucono mu czarny płócienny kaptur, potem rzucono go na podłogę, związano mu ręce na plecach plastikowymi kajdankami, wreszcie trafił na niewygodne krzesło. Ból i strach paraliżował go, był skrajnie zdezorientowany obrotem wydarzeń, nie tego spodziewał się po spotkaniu. Potem jakiś głos z wyraźnym amerykańskim akcentem zaczął zadawać pytania jak z karabinu maszynowego:
- Podaj nazwiska swoich braci, ich adresy, pocztę elektroniczną …
- Gdzie trzymacie materiały wybuchowe i inny sprzęt …
- Z kim kontaktujecie się na zewnątrz …
- Od kiedy pracujesz dla nich …
- Mów, pamiętaj, że tylko to uchroni cię przed gitmo, jak nam wszystko powiesz zastanowimy się, czy tam trafisz, czy nie …
Najgorsze, poza oszołomieniem i promieniującym bólem było to, że na większość pytań nie mógł podać odpowiedzi, mógł jedynie zmyślać, ale do tego musiałby się skupić, a strach i ból na to nie pozwalały … Przepadłem, pomyślał, moja nowa droga skończyła się zanim na nią w ogóle wstąpiłem, zupełnie nie spodziewał się tego, co się wydarzyło, przez głowę przemknęło mu pytanie „Kto zdradził, kto mógł zdradzić?”, ale szybko wybiły mu je z głowy następne ciosy, po którymś z kolei stracił przytomność …
Larnaca, Cypr, 2 lipca 2007 r., godz. 13.12
- Zatem dogadaliśmy się – stwierdził mecenas Szydłowski. – Bardzo się z tego cieszę, wiedziałem, że dojdziemy do porozumienia … Książę, panie Edmundzie, chciałbym wznieść toast za naszą współpracę, oby przyniosła nam wszystkim jak najwięcej satysfakcji, jak to się mówi, prosit …
Przemyśl, 9 lutego 2008 r., godz. 10.02
- Kim są będziemy na sto procent wiedzieli po zrobieniu badań DNA, ale na 99,9 procent to bracia Rybak, wszystko poza wyglądem twarzy do nich pasuje. Dwa strzały w potylicę, dwa w korpus, oddane z przodu, jak dotąd nie udało się odnaleźć łusek, samochód jednego z nich, Witolda, został odnaleziony niecały kilometr od miejsca zbrodni.
- Nosił wilk razy kilka … Choć to dziwne, byli zawsze tacy cwani, a tym razem tak im nie poszło… - komendant Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej zamyślił się.
- Ja myślę, że to musi być grubsza sprawa, oni już dawno z byle czym nie chodzili, ergo w grę musiał wchodzić jakiś grubszy przemyt, tylko co? Fakt, byli ostrożni, ale każdy cwaniak napotka kiedyś na większego … Spróbujemy się czegoś dowiedzieć, ale jeśli byli tam sami, to może oznaczać, że nikt inny nie będzie wiedział o co chodziło, właśnie dlatego, że byli tacy ostrożni. Puste kieszenie mogłyby wskazywać na rabunek, ale sposób przeprowadzenia tej … egzekucji wyklucza udział przypadkowych osób, to musieli być doświadczeni ludzie … Nie przychodzi mi do głowy kto mógłby od nas to zrobić, a to znaczy że …
- A to znaczy, że musimy pchnąć tą sprawę wyżej, nie ma rady.
Bruksela, 14 września 2008 r., godz. 9.56
Przed wyjściem z domu sprawdził, czy bluetooth w jego palmtopie jest włączony. Jak zwykle poszedł do pobliskiego bistro na kawę i croissanta, jak zwykle rzucił okiem na świeżą gazetę, jak zawszę zamienił kilka słów z kelnerem. Potem wyruszył na trasę sprawdzeniową, pospacerował po parku, pojeździł metrem, pochodził po sklepach, zjadł lunch, pojechał do centrum handlowego i po południu wrócił do domu. Podłączył palmtop do swojego komputera, skopiował zdjęcia, które się w nim pojawiły, otworzył program deszyfrujący i przeczytał wiadomości. Nie spodobały mu się. Trudno o gorszą robotę, pomyślał.
Getynga, 3 kwietnia 2008 r., godz. 9.58
Stambuł był cudowny, a ich wizyta w tym niesamowitym mieście przeszła jej najśmielsze oczekiwania. To w Stambule Aden przyznał się, że jego rodzice nie żyją, zginęli przed laty w wypadku samochodowym, a chłopcem zajął się wuj, uroczy starszy pan, który przysyłał Ademowi pieniądze na utrzymanie. Był właścicielem sklepu, nie było chyba ani takiego towaru, ani części świata z której by pochodził, który nie znalazłby się w sklepie wuja Adema. Trzy dni po ich wyjeździe wuj wyjechał w interesach, jak mówił Adem często to robił, zostawiając całe ogromne mieszkanie dla nich i ich miłości. Ich pobyt naznaczyło zwiedzanie zabytków Stambułu, wizyty w nowoczesnych galeriach handlowych, a wieczorem w restauracjach i dyskotekach. Czegoś podobnego nigdy i z nikim w swoim dwudziestojednoletnim życiu nie przeżyła – była pewna, że gdy opowie to rodzicom, pokaże zdjęcia, nie będą stali na drodze do szczęścia swojej ukochanej córki. Sami przekonają się, że dokonała słusznego wyboru, wiążąc się z tym chłopcem, nie, prawdziwym mężczyzną, poprawiła się.
Londyn, 11 grudnia 2006 r., godz. 20.58
Poczuł jak wylewają na niego kubeł wody, leżał na podłodze, ból wrócił wraz ze świadomością … Potężne kopnięcie rzuciło nim o ścianę, czyjeś ręce uniosły go i posadziły na krześle.
- Nie chcesz mówić – odezwał się znienawidzony głos. – Każdy na początku nie chciał mówić i każdy powiedział wszystko co wie …
Poczuł, jak czymś ostrym rozcinają jego ubranie, a ktoś wyciąga szmaty, w które się zamieniło, znów posadzili go na krześle, jak mógł teraz wyglądać, nagi, posiniaczony, zakrwawiony, z kapturem na głowie, rękami związanymi na plecach, pozostawiony na łasce wroga, bez nadziei, bez przyszłości … Gdyby wiedział, powiedziałby wszystko, ale tak niewiele wiedział …
- No dobrze, zaczniemy w takim razie od początku …
Warszawa, 28 września 2007 r., godz. 13.34
- Zatem, co u pana, panie Edmundzie, wiemy, że zaszły u pana istotne zmiany. Wygląda pan kwitnąco, i podobnie jest w interesach, co, siedem lat chudych się skończyło, ha, ha, ha … - wysoki, szpakowaty mężczyzna pod pięćdziesiątkę patrzył uważnie na swego rozmówcę.
- Niech pan uchyli nieco rąbka tajemnicy na źródła tej wielkiej odmiany, słyszeliśmy, że spłacił pan długi, także te karciane, dobrze, dobrze, bo dłużnicy niepokoili się o pana, zaczęli nawet rozpytywać, a podobno wystarczyło jeszcze panu na jakieś inwestycje, jakby manna z nieba na pana właśnie trafiła, wie pan, że mnie może pan wszystko opowiedzieć, no słucham , słucham ...
Londyn, 12 grudnia 2006 r., godz. 4.43
Usłyszał szczęk zamka przeładowywanego pistoletu za plecami, a chwilę później poczuł chłód lufy przystawionej do potylicy.
- Wiesz co, nie chce mi się z tobą dłużej bawić, masz ostatnią szansę powiedzieć co wiesz, jeśli nie, załatwię cię tu na miejscu, a zwłoki zaleję betonem, masz trzy sekundy, raz …
Poczuł, że nie wytrzymuje, jelita opróżniły się mimowolnie, w pomieszczeniu rozszedł się smród, nie chciał tak umierać …
Warszawa, 12 października 2007 r., godz. 10.13
- Będziemy mieli robotę. – niski, przysadzisty mężczyzna podał teczkę swojemu wyższemu koledze. W Firmie nazywali ich Flip i Flap. Akta właśnie przyszły z Departamentu K. Ich oficer spotkał się ze swoim informatorem, Edmundem Lipnickim, biznesmenem. Spotkanie nie było do końca rutynowe – „Zubek”, jak nazywano jego prowadzącego, dowiedział się, że facet zaczął szastać gotówką, choć wcześniej miał duże długi, nie tylko w bankach, także karciane, i miasto już zaczynało się nim interesować. Niedawno niespodziewanie spłacił banki, wierzycieli, z odsetkami, co więcej, zaczął inwestycje, głównie w nieruchomości choć nie tylko, i to wszystko zwróciło uwagę naszego człowieka, więc wezwał go na spotkanie, i nie zgadniesz, jaką historyjkę mu opowiedział …, - dla większej dramaturgii niski wstrzymał na chwilę głos - o arabskim księciu, który incognito chce zainwestować większą gotówkę w naszym kraju, i którego nieformalnym przedstawicielem został nasz pan Edmund. Nasz, bo przejmujemy go od tych z K, podpisz pokwitowanie o przejęciu akt osobowych figuranta, za godzinę mamy spotkanie z „Zubkiem”, umówi cię na spotkanie, będziesz go teraz prowadził, ale dyskretnie, tajemniczy dziany inwestor z Bliskiego Wschodu, może zwiastować jakaś grubszą sprawę, musimy to sprawdzić.
Pogranicze polsko – ukraińskie, 13 lutego 2008 r., godz. 23.11
Wciąż była piękna, w dojrzały sposób, który powodował, że nawet młodzi mężczyźni oglądali się za nią, pamiętał, że wszystkie chłopaki we wsi się w niej kochali, mój Boże, pomyślał, to było ponad 20 lat temu … Jakim cudem tu została, nie poszła do wielkiego świata? Jak to się stało, że on nie poszedł? Z początku nie chciała się zgodzić na rozmowę, ale był bardzo przekonywujący, wprosił się do niej, nie chciał jej wzywać na posterunek, tylko tyle mógł dla niej zrobić. W domu przywitała go herbatą i ciasteczkami, nie chciał przerwać tej atmosfery niedopowiedzeń, ale taką miał pracę.
- Posłuchaj Haniu, nie jest tajemnicą, że Wiesiek spotykał się z tobą, prowadzimy śledztwo w sprawie śmierci jego i brata, sprawa wygląda na poważną, wiemy, że nie był rozmowny, ale wiesz jak to jest, może jednak powiedział ci coś, co może nam pomóc rozwiązać tę sprawę, im już w żaden sposób nie zaszkodzisz, a nam możesz pomóc, to co widziałaś może się gdzieś powtórzyć, to bardzo niebezpieczni ludzie … Zastanów się dobrze.
Warszawa, 12 października 2007 r., godz. 12.49
„Zubek” wcale nie był podobny do tego z popularnego serialu, ale jaką ksywkę mógł dostać ktoś, kto latem osiemdziesiątego pierwszego sam zgłosił się po studiach do SB, dziewięć lat później przeszedł pozytywnie weryfikację i wciąż pracował w Firmie?? On sam też przyszedł po studiach, tyle, że to było dekadę później … Spisali relację „Zubka” ze spotkania z Lipnickim, ustalili, że po krótkim zapoznaniu „Zubek” wyjdzie, zostawiając go ze swoim nowym oficerem prowadzącym. Gdy pożegnali się, zaczął dokładnie przeglądać dokumenty w teczce Lipnickiego. Trafiło się ślepej kurze ziarno, gdzie Rzym a gdzie Krym, pomyślał, co mogło złączyć kogoś takiego jak Lipnicki z arabskim księciem? Dlaczego Szydłowski wybrał na „słupa” właśnie jego?
Londyn, 12 grudnia 2006 r., godz. 11.04
Obudził się w jaskrawo białym pokoju, na sobie miał białą koszulę. W pomieszczeniu nie było okien, tylko drzwi, ale nie miał siły dowlec się i sprawdzić, czy są zamknięte, w rogu pod sufitem zauważył kamerę. Czuł się tak, jakby go nie było, posiniaczone ciało stawiało mniejszy opór, niż się spodziewał … Chwilę później usłyszał chrzęst otwieranego zamka i zobaczył wchodzącego Jahiję. Nie żyje, jego też zabili – pomyślał - i obaj jesteśmy w …
Jahija podszedł do niego i pomógł delikatnie usiąść na łóżku.
- Wybacz mi, wybacz nam – powiedział – ale to wszystko było konieczne … Jak się czujesz? Pomogę ci wstać i przebrać się, czeka cię spotkanie z emirem, to wielki zaszczyt, że chce cię poznać, ale w pełni zasłużyłeś na to, Achi. On ci wszystko wyjaśni, załóż ten strój, dobrze, a teraz oprzyj się na mnie, zaprowadzę cię …
Warszawa, 15 października 2007 r., godz. 9.36
- Nic mi tu do niczego nie pasuje, nic się kupy nie trzyma … - powiedział do swojego niższego, przysadzistego kolegi – tajemniczy Inwestor z Dubaju, Lipnicki i Szydłowski, coś nie gra, tylko co?… Szydłowski spotyka się, przypadkiem, podczas wycieczki turystycznej do Emiratów z Inwestorem, pogawędka rozkręca się i poleca kogo? Lipnickiego, choć facet nigdy nie grał w tej lidze, nie jest wiarygodny i jest naszym informatorem. Szydłowski mógł spiknąć go z którymś ze swoich klientów z najwyższej półki, ale wybrał tego palanta … Dobrze, że Szejk jest rzekomo bajecznie bogaty, bo Lipnicki może przepuścić w karty każde pieniądze, a tak trochę mu to zajmie …
- Daj spokój, błogosławione niech będą ludzkie małe słabości, bez których nie miałbyś co robić, akta były puste, a Firmę trzeba by rozwiązać … Hazard, długi, seks pchają tych wszystkich ludzi w nasze objęcia, a bez nich nic byś nie wiedział … Podziękuj Panu Bogu, że dał ludziom wolną wolę i grzeszą na potęgę, z cnotliwymi nic byś nie ugrał. Powiedz lepiej jak przebiegło spotkanie? Nie wystraszył się?
- Nie żartuj sobie, spotkanie było okej, papiery podpisał, wybrał nową ksywkę, nie robił wrażenia wystraszonego. To Szydłowski mnie niepokoi, on połączył rzekomego szejka z kimś takim jak Lipnicki, a musi się orientować, że facet jest naszym „ucholem” … Wiesz dobrze, kim jest Szydłowski … Jakby mieszkał w Ameryce, zarejestrował by się po prostu jako przedstawiciel obcego państwa, a nawet dwóch, i działał otwarcie, a tu … Co w tym wszystkim robią nasi sąsiedzi, i kolejne pytanie, którzy? - zamyślił się.
Mecenas Szydłowski był „zasobem” ościennych mocarstw – zachodni sąsiedzi przejęli go po nieboszczce Stasi, która zwerbowała go niezależnie od swoich starszych braci ze Wschodu. Stałe zlecenia od ich klientów zapewniały wysokie obroty jego kancelarii prawniczej, dając w efekcie wszystko, czego ludzie zwykle zazdroszczą – wielki dom w Komorowie i apartament w centrum stolicy, luksusowe limuzyny zmieniane nie rzadziej niż co dwa lata, młodą trzecią żonę i jeszcze młodszą nie wiadomo którą kochankę, dużo, dużo młodszą od niego … Próbowali go kilka razy zwerbować, ale do legendy przeszła jego bezczelna odpowiedź, którą, w ramach zdobywania nowej sprawności, powtarzali nowym pracownikom. Szydłowski był postacią innego kalibru – bogaty szejk – tak, Lipnicki - nie, on po prostu nie pasował.
Rozmyślania przerwał mu głos jego rozmówcy – Może po prostu robią u nas kolejne joint venture, prawie legalne i w ten sposób chcą nam powiedzieć, że nie musimy się o nic się niepokoić i że chodzi tylko o zarobek …
- Może …, ale jakoś nie mogę w to uwierzyć.
- Będziemy się temu przyglądać, i zobaczymy, o co chodzi. Włącz lepiej diwidi, przedwczoraj Krupa zrobił obchód po agencjach, i zobacz, kto się nam trafił tym razem …
Londyn, 12 grudnia 2006 r., godz. 11.11
- Witaj, bracie – ciche słowa emira powoli przywracały go do rzeczywistości - Wybacz nam to co się stało, ale musieliśmy mieć pewność co do szczerości twoich intencji, a w twoim przypadku nie możemy opierać się na poręczeniu tych, których znamy. Mamy związane z tobą wielkie plany i nie mogliśmy dopuścić do tego, by się nie powiodły, musieliśmy sprawdzić, czy nie pracujesz dla naszych wrogów, a to był jedyny wiarygodny sposób … Teraz nie mamy najmniejszych wątpliwości … coś takiego zresztą by cię spotkało, gdybyś wpadł w ich ręce, co zawsze może się zdarzyć, Szatan jest przebiegły, inaczej walka z nim nie trwałaby tak długo … Przyjmij moje przeprosiny i powiedz, czy nie straciłeś wiary w słuszność drogi, którą wybrałeś? Jeśli tak, możesz odejść, nie będziemy Cię niepokoić, jeśli jednak nie zmieniłeś zdania zostań, i posłuchaj …
Berlin, 23 września, 2008 r., godz. 8.43
Lesyeux siedział w wynajętym mieszkaniu, które miało być jedną z jego baz w trakcie planowanej operacji i czekał na wiadomość od swojego niemieckiego kontaktu. Poza wynajęciem mieszkania skompletował już kilka zestawów najwyższej jakości prawdziwych dokumentów, praw jazdy i różnego rodzaju legitymacji pochodzących z kilku krajów Unii Europejskiej. Zawiadomił też kilku swoich zaufanych ludzi, z którymi wiele razy pracował. W przyszłym tygodniu miał się z nimi spotkać w Pradze. Wcześniej musiał jednak załatwić kilka spraw w Berlinie i okolicach. Potem planował krótki wyjazd do swojej ojczyzny, żeby uruchomić kilka kontaktów, które zdobył podczas swojego półtorarocznego „odpoczynku” w Brukseli, mogą okazać się nadzwyczaj przydatne. Fakt, że jego zleceniodawcy wyciągnęli z zamrażarki właśnie jego świadczył, że operacja którą ma przeprowadzić będzie bardzo ważna. Niedługo miał poznać jej szczegółowy cel. Gdy zadzwonił telefon nie odebrał go, sprawdził jedynie numer i wyszedł z mieszkania. Po 25 minutach dotarł do upatrzonej wcześniej budki telefonicznej oddalonej o kilka przecznic od jego mieszkania. Podniósł słuchawkę …
Przemyśl, 15 lutego 2008 r., godz. 9.52
- Tak jak się spodziewałem, hipotezę o porachunkach możemy uznać za mało prawdopodobną. Nie udało nam się ustalić zbyt wiele, ale mamy informację, że bracia Rybak mieli organizować przerzut przez granicę grupy Azjatów, tak zeznała kochanka jednego z nich. Nie wiemy jednak dokładnie skąd ci ludzie mieliby pochodzić, ani kto to miał być. Fakt, że sami się tym zajmowali świadczy, że w grę musiały wchodzić duże pieniądze, a to sugeruje, że to nie byli zwykli imigranci. Zabezpieczone na miejscu ślady pozwalają przypuszczać, że czekały na nich dwie furgonetki, które zabrały ich dalej … a to oznacza, że było to nagrane przez kogoś z zewnątrz, kto wykorzystał Rybaków i pewnie omamił dużą kasą, aby zajęli się sprawą sami i nikogo w nią nie wciągali. Ten ktoś, lub ci ludzie, bo mogło ich być kilku, byli na miejscu, odebrali przesyłkę, załatwili ich i odjechali … Gdzie, nie wiemy, trop urywa się na pobliskiej drodze. Organizacja tego przerzutu wskazuje, że nie zajmował się nim żaden amator, sprawa musi mieć zatem daleko idący kontekst, niewykluczone, że międzynarodowy … - referujący sprawę oficer Straży Granicznej chwilę się zawahał – chyba, że Wiesław Rybak nie powiedział prawdy swojej kochance, i wtedy w grę może wchodzić także co innego … Nie ma wątpliwości panowie, jesteśmy w wielkiej dupie, nie mamy punktu zaczepienia. Ze sprawą tą nie da się powiązać żadnej innej informacji, przynajmniej nie z naszego terenu. Na wszelki wypadek powinniśmy zawiadomić kolegów z innych oddziałów, gdyby mieli informacje o przerzucie jakiejś grupy osób dalej, ale nawet nie wiemy, czy do tego dojdzie, choć jeśli to Azjaci, to powinni chcieć dostać się do Niemiec i dalej na Zachód … Powinniśmy też poprosić Ukraińców o pomoc, może coś wiedzą o przerzucie, choć na informacje z ich strony za bardzo bym nie liczył, sami wiecie jak jest … Jeśli nic dalej nie wyjdzie, stoimy w miejscu, tak to wygląda. – Nikt z grupy osób obecnych na sali nie zaprzeczył. Byli w dupie.
Londyn, 27 kwietnia 2007 r., godz. 14.15
Oficer łącznikowy z polskiej ambasady wszedł do jednego z małych londyńskich biur używanych przez MI5 do kontaktów z przedstawicielami zaprzyjaźnionych służb. Sekretarka wprowadziła go do niewielkiego pokoju, zaserwowała kawę, czekoladki i ciasteczka i wyszła. Po chwili do pokoju wszedł Duncan Smith, który zajmował się w Służbie Bezpieczeństwa Jej Królewskiej Mości kontaktami z polskimi służbami specjalnymi. Po 1 maja 2004 r. do spotkań dochodziło znacznie częściej, zatem panowie zdążyli się już nieźle poznać.
- Witaj Dunny, z czym przychodzisz tym razem?
- Witaj Jan, chcemy zwrócić waszą uwagę na pewnego człowieka, twojego rodaka … W tej teczce znajdziesz wszystkie materiały, które chcemy wam przekazać. Uważamy, że jest prawdopodobne, że zaangażował się w ekstremistyczną działalność na terenie Zjednoczonego Królestwa. W tej chwili znajduje się poza naszym terytorium, ustaliliśmy że w styczniu wyjechał do Francji. Tam zgubiliśmy trop, używał najprawdopodobniej fałszywych dokumentów, ale udało nam się ustalić, że w lutym przebywał w Arabii Saudyjskiej, a w kwietniu przyjechał do Pakistanu. Jeżeli wróci do nas będziemy go dalej obserwować, ale może chcieć wrócić do swojego kraju. Jeśli tak będzie, powinniście się nim zająć, sądzimy, że może stać się niebezpieczny, a nie znamy jego planów. Przestudiuj materiały, które wam przekazujemy, chciałbym jutro się z tobą spotkać i wyjaśnić ci kilka kwestii.
Północny Waziristan, Pakistan, 25 października 2007 r., godz. 11.47
- Wejdź bracie – mężczyzna z dużą blizną po poparzeniach na twarzy zaprosił go do namiotu – przyszedł czas na powierzenie ci ważnego zadania. Twoje szkolenie dobiegło końca, sprawdziliśmy cię w boju, opinie twoich towarzyszy nie pozostawiają wątpliwości, jesteś gotowy do ważnych zadań. Wkrótce wyjedziesz, teraz musisz się dowiedzieć jakie będą twoje obowiązki i w jaki sposób będziesz odbierał dalsze instrukcje …
Praga, 28 września 2008 r., godz. 11.08
Lesyeux przyjechał do stolicy Czech dwa dni przed planowanym spotkaniem. Nie mógł się powstrzymać – po prostu kochał to miasto, planował zamieszkać w nim na starość, jeżeli jej dożyje. Zanurzył się w tłum zadeptujący jej średniowieczne uliczki, w gąszcz sklepików, klubów i restauracji. Zamieszkał w jednym z niewielkich hoteli na Malej Stranie zachwycając się dwoma dniami nicnierobienia. Nadchodząca robota nie przepełniała go entuzjazmem, ale był zawodowcem i nie miał zwyczaju narzekać. Dwadzieścia trzy lata doświadczenia robiło swoje. Uciekł ze swojego kraju w czasach, kiedy było to nie lada wyczynem, choć wydawało się takie proste – odłączyć się od studenckiej wycieczki na Sylwestra w Paryżu, jednej z pierwszych po zakończeniu stanu wojennego. Po Nowym Roku wstąpił do Legii Cudzoziemskiej, przedłużając swój kontrakt na kolejnych pięć lat. Był szkolony na Korsyce, w Dżibuti i Gujanie Francuskiej, był w Czadzie, Iraku, Somalii i Rwandzie. To ostatnie doświadczenie było dla niego najważniejsze, przed nim myślał, że widział już wszystko, ale Rwanda była zstąpieniem do piekieł. Tego co widział, nigdy nie zapomni - widział spalone kościoły, w których ciała ludzi zbiły się w jedną czarną bezkształtną masę, doły w których leżały stosy trupów, nad którymi unosiły się stada wielkich much. Widział wioski, w których po jednej stronie leżały odrąbane maczetami kończyny, po innej głowy, a jeszcze gdzie indziej korpusy, widział ciała kobiet z rozprutymi brzuchami i leżące nieopodal płody, w żadnym innym miejscu, gdzie był wcześniej ani później nie widział takiego stężenia śmierci, a w jego przypadku było to niebywałe. Nigdzie słodkawy smród gnijących ciał, którego nie zapomni nikt, kto choć raz go poczuł, nie był tak intensywny. Rwanda ostatecznie otworzyła mu oczy i skłoniła go do wyboru, który określił dalszy bieg jego życia. Francuska „Operacja Turkus” była przedstawiana w mediach jako działania humanitarne mające przerwać najgorsze akty ludobójstwa w historii świata – około miliona ludzi straciło wtedy życie w niespełna piętnaście tygodni. W rzeczywistości wojska francuskie powstrzymywały partyzantów Tutsi, nadciągających z sąsiedniego Burundi, gwarantując bezpieczną ucieczkę należącym do plemienia Hutu przywódcom i głównym wykonawcom rzezi, którzy przedostawali się do Zairu, rządzonego wtedy przez profrancuskiego dyktatora Mobutu Sese Seko. Lesyeux uczestniczył w tym i budziło to w nim obrzydzenie. Francuzi nie kochali Hutu ani nie nienawidzili Tutsi – przywódcy Hutu gwarantowali im po prostu wpływy, podczas gdy Tutsi postrzegani byli, i słusznie, jako awangarda nadciągających wpływów amerykańskich w Afryce. Jednak obłudne sprzedanie publice cynicznej obrony swoich interesów jako operacji „humanitarnej” - to było za dużo nawet dla niego. Wkrótce, po zakończeniu dziesięcioletniej służby Marc podziękował Legii i propozycji agentów francuskiego wywiadu, którzy chcieli aby pracował dla nich jako kontraktor. Przyjął francuskie obywatelstwo, wybierając sobie nowe imię i nazwisko, należało mu się to jak psu miska za dziesięcioletnią służbę pod trójkolorowym sztandarem, oraz … islam. Stało się to dzięki koledze z okresu służby w Somalii, Lionelowi Dumontowi, który długo go do tego przekonywał. Już po zakończeniu jego służby Dumont przedstawił go swojemu kumplowi, Christophowi Caze, ale nie zrobił on na Lesyeux dobrego wrażenia, nie zdziwił się później słysząc jak tamten i jego koledzy skończyli. Lesyeux trafił jednak do Bośni, potem na Filipiny i wreszcie do Afganistanu. Sam nigdy nie był fanatykiem, kwestie teologiczne były mu obojętne, nie odbył nawet jeszcze hadżdżu, ale był urodzonym wojownikiem, który w pewnym momencie świadomie wybrał stronę konfliktu. Zestaw jego unikalnych umiejętności powodował, że jego nowi dowódcy nie wysłali go na natychmiastową śmierć, był dla nich zbyt cenny i przydatny w innej roli. W jego ocenie byli oni pragmatykami i walczyli o władzę, co skłaniało ich niekiedy do kompromisów. W obozach w których był, widywał prawdziwych fanatyków, którzy z wypranymi mózgami setkami byli wysyłani na pewną śmierć. Lesyeux był jednak wykorzystywany do szkolenia tych nielicznych, którzy mieli naprawdę ważne zadania do wypełnienia. Po amerykańskim ataku na Afganistan osłaniał ucieczkę przywódców z Tora Bora i sam przedostał się do Pakistanu. Nie został tam jednak, lecz z pomocą pakistańskich służb wywiadowczych został przerzucony, przez Indie, Singapur i Kanadę do Europy czyli tam, gdzie jego wygląd nie budził żadnych podejrzeń. Choć coraz więcej Europejczyków dokonywało konwersji na radykalny islam, Lesyeux był na tyle ostrożny, by nie przyciągać niepotrzebnej uwagi. Gdy widok smagłych mieszkańców tego kontynentu budziła zwiększoną czujność policjantów czy żandarmów, on pozostawał poza wszelkimi podejrzeniami. Od ucieczki z Afganistanu mieszkał w kilku krajach, starając się nie wzbudzać zainteresowania, i realizując tylko kilka z najbardziej ważnych przedsięwzięć. Od półtora roku nie miał żadnych zadań i „odpoczywał” w Brukseli. Do teraz.
Londyn, 28 kwietnia 2007 r., godz. 14.15
Duncan Smith czekał na polskiego oficera łącznikowego w tym samym miejscu.
- Krzysztof Bonarski, lat dwadzieścia siedem, brak znaków szczególnych, wykształcenie średnie i takaż znajomość języka angielskiego, jego przeszłość w Polsce będzie wam łatwiej ustalić, proszę cię jedynie o informację o tym czego się dowiedzieliście, pomoże nam to w ustaleniu profilu psychologicznego. Do Zjednoczonego Królestwa przyjechał w styczniu 2005 r., w lutym podjął pracę w jednej z podlondyńskich fabryk jako pracownik fizyczny, w lipcu zmienił ją na pracę w supermarkecie. Po pół roku ją stracił i przez kilka tygodni nie miał żadnego zajęcia. Najprawdopodobniej przez ogłoszenia w jednej z polskich gazet w Anglii, które notabene pojawiły się także w polskiej prasie, w lutym 2006 r. trafił do rzeźni halal, gdzie poznał swoich nowych braci, którzy przyuczyli go do nowego zawodu. Tak natrafiliśmy na niego, obserwowaliśmy i obserwujemy tę grupę bardzo uważnie. Chwilę nad nim pracowali, najprawdopodobniej w maju lub czerwcu wypowiedział szahadę, i został przyjęty na próbę do organizacji. Z tego co wiemy, miał wcześniej jakieś poważne problemy rodzinne, jego żona i kilkuletni syn zostali w Polsce, gdy stracił pracę nie przysyłał im pieniędzy, a jego żona zdaje się znalazła sobie kogoś na miejscu, będziecie musieli to sprawdzić. Dość powiedzieć, że niedawno został wysłany na pielgrzymkę do Arabii Saudyjskiej, a później trafił do Pakistanu, z Karaczi dostał się do Peszawaru, potem, jak sądzimy, trafił do jednego z obozów szkoleniowych na pograniczu pakistańsko-afgańskim. W Arabii Saudyjskiej musiał zostać zakwalifikowany do dalszej obróbki, wcześniej musieli go w jakiś poważny sposób sprawdzić, bez tego nie zostałby tam wysłany, gdzie obecnie przebywa nie wiemy. Nie wiemy, jakie mają plany wobec niego, komórka, którą obserwujemy zajmuje się werbowaniem ludzi do Iraku i Afganistanu. Fakt, że trafił do Pakistanu świadczy o tym, że ten drugi kraj może wchodzić w grę. Mamy dwie hipotezy – pierwsza zakłada, że wyszkolą go na zamachowca – samobójcę, który zaatakuje polskich żołnierzy w Afganistanie, wcześniej sporządzając video, które natychmiast trafi do mediów. Inny możliwy wariant to zwabienie polskich żołnierzy w zasadzkę i porwanie kilku z nich, potem jednemu czy dwóm Bonarski podrzyna gardła, a taśma trafia do mediów z żądaniami wycofania polskich wojsk z tego kraju – wyobraź sobie jaki byłby wydźwięk propagandowy takiego zdarzenia – Polak atakuje swoich rodaków w Afganistanie, opinia publiczna ogląda jego przesłanie na ekranach telewizorów, opozycja żąda powołania komisji śledczej, macie kryzys rządowy gwarantowany, do upadku rządu włącznie … Druga hipoteza, kto wie czy nie gorsza, jest taka, że wróci do nas lub do Polski – po co miałby wracać do nas nie jest pewne, mają tu dość swoich ludzi, nie nadążamy ich wszystkich sprawdzać, zatem bardziej prawdopodobne jest, że jako „śpioch” trafia do was, a ciąg dalszy następuje. Będziemy pilnowali Pakistanu, choć nie jest to łatwe, i damy wam znać jeśli czegoś nowego się dowiemy, musicie jednak uważać, czy nie wypłynie w waszym kraju. Przekaż te informacje dalej, bo może okazać się, że trafiliśmy na coś. Jeśli coś wykryjecie, bądź tak dobry i nie zapomnij nas o tym poinformować.
Przejście graniczne w Jaworzynce, 23 grudnia, 2007 r., godz. 15.58
Pierwszy raz przekraczał granicę po wejściu w życie układu z Schengen. Podniesiony na stałe szlaban i pusty posterunek graniczny świadczył o istotnej zmianie, która zaszła. Na wszelki wypadek opuścił się na fotelu busa, którym wracał do kraju i udał że śpi. Był w domu. Prawie.
Lwów, 5 marca 2008 r., godz. 12.16
Atmosfera lwowskiego cmentarza nie skłaniała go do optymizmu. Pogoda również. Stał przy umówionym grobie czekając na swojego ukraińskiego kolegę. Oficjalne pytanie, zadane władzom ukraińskim, nie przyniosło, jak się zresztą tego spodziewali, zbyt wiele, poza zapewnieniem, że jeśli Ukraińcy czegoś się dowiedzą, to podzielą się tą wiedzą z Polakami. Trzeba było zatem skorzystać ze źródeł nieoficjalnych. Swego czasu pomógł bardzo swojemu ukraińskiemu partnerowi, przyszła więc pora na rewanż. Po kwadransie oczekiwania spostrzegł zbliżającą się sylwetkę. To był Borys. Przywitali się.
- Witaj, przyjacielu, co u Ciebie? – zapytał, gdy ten przysiadł na ławce obok niego.
- Wybacz, że musiałeś czekać, ale musiałem chwilę dłużej zostać w biurze. Długo by gadać, a zdaje się, że obaj nie mamy za wiele czasu, jakoś sobie radzę. Słyszałem, że u Ciebie dobrze, przekaż pozdrowienia rodzinie.
- Nawzajem.
- Dziękuję. Niestety, niewiele udało mi się ustalić. Wiesz, jak nasilił się ten biznes odkąd jesteście w Unii, jakie pieniądze za tym stoją i jaka krysza. A będzie jeszcze gorzej, jak za trzy tygodnie wejdziecie do Schengen, wystarczy przekroczyć naszą granicę i hulaj dusza, za trzy - cztery dni można moczyć nogi w Atlantyku. Mam dla Ciebie tylko plotki, nie udało mi się potwierdzić tych informacji, ale z tego co wiem, nawet i to może Ci pomóc … Mówiło się u nas jakiś czas temu, choć nie za dużo, o większym przerzucie ludzi z Kaukazu. Nie udało mi się ustalić dokładnie o kogo chodziło, ani kto to robił po naszej stronie, ale z waszej to byli Rybacy. Dwie grupy miały iść dwoma trasami, w sumie około dwudziestu osób, podwójna stawka za każdego, plus premia … Dodatkowo, mieli też mieć ze sobą jakiś towar, za niego pieniądze były ekstra, naprawdę duża kasa z tego wychodziła. Nic dziwnego, że Rybaki chcieli ją łyknąć sami, i nic dziwnego, że tak skończyli, myślę, że ktoś się dogadał ponad ich głowami, a wiesz co to znaczy … Jeszcze jedna rzecz może cię zainteresować - po waszym formalnym zapytaniu poszedł rozkaz, by za bardzo nie węszyć wokół tego, nikt się tym nie zajął, tak dla wszystkich jest wygodniej. Nie mogę za tym chodzić, ale jeśli coś się dowiem dam ci znać, dług będzie spłacony … Uważaj Michał, macie chyba dużą rzecz, ale bądź ostrożny, bo mogą być tacy, którzy nie są zainteresowani, żebyście nie zaszli za daleko … W razie co, będziemy jak pluskwy, trzymaj się.
Warszawa, 16 grudnia 2007 r., godz. 9.32
- Jak tam twoje wczorajsze spotkanie z Lipnickim? Co u niego w interesach, na brak gotówki zdaje się nie narzeka? – niższy oficer wlepiał wzrok w ekran komputera. Jego podzielność uwagi była w Firmie legendarna.
- Nie brakuje, to fakt – odparł jego wyższy partner – portfel jego inwestycji jest teraz bardzo zróżnicowany, ma dwie firmy handlowe, cały czas inwestuje w nieruchomości i na giełdzie, kupił też spore pakiety udziałów funduszy inwestycyjnych. Zainteresowałem jego osobą kumpla ze skarbówki i ustalił, że do tej pory napłynął do niego kapitał w wysokości trzynastu - piętnastu milionów dolarów. Będzie go uważnie obserwował pod kątem prania pieniędzy. Choć nie jest jasne, po co nasz Szejk miałby to robić. Z gugla wynika, że mieści się w pierwszej setce najbogatszych abuzabijczyków, czy jak im tam, choć większość firm ma ulokowanych w Dubaju, zajmują się niemal wszystkim, handel, w tym kamieniami szlachetnymi i złotem, oczywiście ropa i gaz, budownictwo i nieruchomości, telekomunikacja … Poprosiłem naszych braci mniejszych, żeby zebrali informacje, ale nie spieszą się z tym specjalnie, będę musiał ich przycisnąć. U nas facet działa ostrożnie, nie wygląda na to, żeby robił jakieś większe przekręty, współpracuje chętnie, przynosi nawet dokumenty … Na razie nic na niego nie mam, albo okazuje się zręczniejszy, niż myśleliśmy, albo na razie nic nie zmajstrował …
- Dobra, pilnuj go, żeby nam tu nic nie wykręcił. A propos braci mniejszych, zobacz co przyszło z Londynu, Małecki się tym zajmował, ale odszedł do CBA, w końcu go podkupili – wysoki, przystojny chłopak, tańczy salsę, oni ostatnio takich biorą, ha ha ha. Pochodź też za tym, Małecki miał się spotkać z żoną tego figuranta, tego jak mu tam, Bonieckiego, nie, Bonarskiego, ale nie zdążył. Tu masz namiary na nią, spotkaj się z nią, pogadaj, dowiedz o co chodzi. Angole mówią, że facet wdał się w złe towarzystwo i wyjechał do Pakistanu, podobno może do nas przyjechać i odwalić jakiś numer …
Warszawa, 9 października 2008 r., godz. 11.30
- Witam panie Robercie – Lesyeux uścisnął dłoń młodego mężczyzny. – polecił pana nasz wspólny znajomy z Brukseli, a ja mam do niego zaufanie. Poszukuję kogoś, kto chciałby nawiązać współpracę handlową i został partnerem w interesach dla mojej firmy. Firma jest zarejestrowana w Luksemburgu i prowadzi handel w niemal całej „starej” Unii, ale pomyślałem sobie, obserwując jak dynamicznie rozwija się polska gospodarka, że przyszedł czas na inwestycje w ojczyźnie. Wie pan, wyemigrowałem z niej jako mały chłopiec wraz z rodzicami, pamiętam jeszcze zupełnie inny kraj, bywałem tu później kilkakrotnie, ale teraz jestem pierwszy raz w interesach. Widzę duże perspektywy rozwoju i jeśli pan pozwoli, chciałbym zaprezentować szczegóły, Stefan bardzo pana chwalił i przekonywał, że nikogo lepszego tu nie znajdę, zatem proszę spojrzeć … - jego rozmówca spojrzał na ekran laptopa – tak to sobie mniej więcej wyobrażam …
Żyrardów, 12 kwietnia 2008 r., godz. 10.08
Bonarski wyszedł z mieszkania, które wynajmował, wsiadł do swojego samochodu i pojechał na dworzec. Pociąg pewnie i tak się spóźni, trwał remont trasy Warszawa - Łódź, a nie chciał jechać do Łodzi samochodem. Chciał zachować minimum środków ostrożności, choć właśnie miał zamiar złamać kardynalną zasadę bezpieczeństwa, którą wpajano mu w obozie na afgańsko-pakistańskim pograniczu – nie kontaktuj się z nikim, kogo znasz, to może cię zgubić. Choć był pewien swojej nowej drogi życiowej, na którą wstąpił w Anglii, to nie mógł powstrzymać się przed próbą zobaczenia swego syna, choćby z daleka … Nie był tak głupi, by spotkać się z żoną, ale w końcu nie wytrzymał i postanowił, że zachowując wszelkie środki ostrożności pojedzie go zobaczyć. Po powrocie do kraju robił wszystko to, co ustalono – wynajął mieszkanie w mieście niedaleko Warszawy, zainwestował w solarium i niewielki sklepik, kupił sobie używany samochód – wszystko miało pasować do legendy Polaka, który po czterech latach ciężkiej pracy w Wielkiej Brytanii postanowił wrócić do kraju i za zarobione pieniądze otworzyć własny interes. Pieniądze na ten cel podjął z umówionego miejsca po kilkunastu dniach podróżowania po kraju, w pakunku były także oryginalne dokumenty, które zostały przygotowane dla niego w Pakistanie. Te, z którymi wjechał do kraju, na wszelki wypadek zniszczył. Zarejestrował firmę, znalazł lokal, wyremontował go i niedawno rozpoczął działalność gospodarczą. Nie rzucał się w oczy, bez szemrania zgodził się na stawkę zaproponowaną przez lokalnych bandytów za „ochronę” i czekał na dalsze instrukcje … Oczekiwanie na pociąg wypełniały mu rozmyślania o synu, nie potrafił jednak wyrzucić go ze swojego serca …
Zgierz, 28 grudnia 2007 r., godz. 16.52
- Od dawna nie miałam z nim kontaktu, panie komisarzu – Bonarska zalotnie spojrzała na niego. Nie była ani specjalnie ładna, ani specjalnie zadbana, ot, przeciętna, tak jak całe życie Bonarskiego, do czasu, kiedy spotkał swoich nowych „braci” … Oni, być może, zmienili je nie do poznania, choć trudno było w to uwierzyć. – Po prostu nas zostawił, zwyczajnie zostawił, najpierw przestał przysyłać pieniądze, potem przestał pisać, a teraz przychodzi pan … i mówi, że się w coś wplątał. Ale to do niego zupełnie nie pasuje, panie komisarzu, on jakby coś przemycał to by go od razu złapali ... Zupełnie nie pasuje, przecież on nigdy nie kończył tego, co zaczynał, studiów nie skończył, w pracy też długo nie wytrzymywał, dziecko potrafił zrobić, ale jaki z niego ojciec, no jaki, sam niech pan popatrzy, muszę sobie sama z wszystkim radzić. – Taka święta to ty znów nie jesteś – pomyślał. Wcześniej poprosił o rozmowę z dzielnicowym i wysłuchał wszystkich plotek na temat Bonarskich – nie było ich zbyt wiele, ale wynikało z nich, że niedługo po wyjeździe Bonarskiego do Anglii jego żona znalazła sobie kogo innego, nawet jeszcze zanim przestał wysyłać im pieniądze ... Rozmowa z Bonarską niewiele mu dała, potwierdził się tylko obraz nieudacznika, jaki objawił się mu z informacji, które wcześniej zgromadził na jego temat. Co mogło łączyć niepozornego zgierzanina, niczym nie wyróżniającego się niespełnionego studenta Politechniki Łódzkiej, emigranta do Wielkiej Brytanii z międzynarodowymi terrorystami? Wyglądało to nieprawdopodobnie. I pewnie takie było.
- Zostawię pani swoją wizytówkę, gdyby pani mąż się odezwał lub pojawił bardzo proszę o telefon, muszę po prostu sprawdzić tę informację o przemycie, w który rzekomo miał się zaangażować pani mąż i chciałbym z nim porozmawiać. Sam się do niego zgłoszę.
Lwów, 11 kwietnia 2008 r., godz. 12.56
- Wybacz, że ściągnąłem cię w trybie pilnym ale mam coś dla ciebie. Dostałem informację, że w przerzut był zamieszany Zelimchan Aikidajew … Może u was być i kontaktować się z ludźmi, którzy są w ośrodkach dla uchodźców, niestety nie wiem w jakim celu i dlaczego mógł być przerzucony do waszego kraju, ta informacja też zresztą jest niepotwierdzona … ale powinieneś o niej wiedzieć, bo to pasuje do tego co się wydarzyło … Jeśli to prawda, to macie spory kłopot, naprawdę spory …
Zgierz, 12 kwietnia 2008 r., godz. 17.36
- Co tam, pani Bonarska, małżonek wrócił z Anglii? – sąsiadka zaczepiła ją pod blokiem, zwykle nie rozmawiały ze sobą, ale widać było, że ciekawość tamtą przemogła.
- Nic o tym nie wiem, zresztą gdyby tak było, to by pani pierwsza o tym wiedziała …
- No a jakże, widziałam go jak stał pod przedszkolem, pani spyta swoją matkę, może też go zauważyła …
- Wydawało się pani, pani Marylo, musiało się pani wydawać – odpowiedziała. Będzie musiała się zastanowić, czy to co mówił ten policjant z Warszawy nie jest jednak prawdą, a jeśli tak, to czy się do niego zgłosić … Będę się musiała spytać matki czy go nie spostrzegła, i gdzie ja wsadziłam tę wizytówkę z telefonem – pomyślała.
Ośrodek dla uchodźców w Czechach, województwo lubelskie, 21 maja 2008 r., godz. 6.12
„Boa”, jak go nazywali, potężnie zbudowany dowódca pododdziału antyterrorystycznego, startujący od czasu do czasu w formule walk wręcz KSW, od ponad dwudziestu minut chodził od pomieszczenia do pomieszczenia, trzymając w ręku fotografię z ziarnistą i niezbyt wyraźną twarzą poszukiwanego. Jednak żaden z leżących na brzuchu z rękami skutymi na plecach śniadych mężczyzn nie był do niego podobny - albo prawie wszyscy – pomyślał – byli podobni … - ale nie, nie ma go tutaj, i wątpię, żeby był w którymkolwiek ośrodku …, to był ślepy trop.
Lublin, 16 kwietnia 2008 r., godz. 8.42
Na ściennym ekranie widoczna była gruboziarnista fotografia, przedstawiająca mężczyznę w wojskowym plamiastym mundurze. Jego twarz zdobiła czarna broda. Prowadzący zebranie, po przywitaniu zebranych, kontynuował:
- Oto człowiek, który może nielegalnie znajdować się u nas. Zelimchan Aikidajew, młodszy brat Doku Aikidajewa. Obaj, tak jak Szamil Basajew, zaczęli swoją karierę w Abchazji 17 lat temu, Zelimchan miał wtedy 19 lat. Tak jak Basajew, byli przeszkoleni przez specnaz GRU. Brali udział w pierwszej wojnie czeczeńskiej, potem trudnili się bandyterką, zabójstwa, wymuszenia, porwania dla okupu. W 1996 r. kilku techników i inżynierów pracujących dla zachodniej firmy uruchamiającej sieć telefonii komórkowej w Czeczenii zostało porwanych. Parę tygodni później znaleziono ich głowy …, choć na początku była mowa o okupie. Mówiło się, że porwali ich Aikidajewowie … Firma chciała za nich zapłacić, ale możliwe, że Aikidajewowie wzięli pieniądze za zabicie tych techników. Można się domyśleć, kto był zadowolony z takiego rozstrzygnięcia sprawy … Inny z ich braci, Mowsar, był w Biesłanie i najprawdopodobniej uciekł, choć pewności mieć nie można, wiadomo, co Rosjanie robią z ciałami zabitych terrorystów. To w skrócie przybliża z kim mamy do czynienia. To bardzo niebezpieczny klan i bardzo niebezpieczny człowiek. Nie wiemy na pewno, czy jest na terenie naszego kraju, ale takiej informacji nie możemy zlekceważyć, a ja uważam ją za prawdziwą. Przekazujemy wam ją i prosimy, jeżeli uda się wam czegoś dowiedzieć, o pełną współpracę – musimy działać razem, gdyż pracując samodzielnie nie damy sobie rady. Jeśli tu jest, musimy go odnaleźć.
Czechy, 17 maja 2008 r., godz. 11.17
- No i co Czarny, co tam u was nowego w ośrodku? – zajmujący miejsce kierowcy krępy łysy mężczyzna zaciągnął się papierosem – mam tu zdjęcie twojego krajana, popatrz dobrze, może go widziałeś? – jego rozmówca wziął do ręki podaną fotografię i przypatrzył się niewyraźnej twarzy - Co mam zrobić? – pomyślał i poczuł dreszcz przerażenia.
Przemyśl, 21 czerwca 2008 r., godz. 16.17
Odebrał komórkę wychodząc z biura. Chwilę słuchał co mówi jego rozmówca i mimowolnie zatrzymał się … Dzwonił brat Borysa, którego samochód ponad dwie godziny wcześniej został zmiażdżony przez ciężarówkę na drodze pod Kijowem, Borys zginął na miejscu. Jedyny człowiek, do którego miał zaufanie i który mógł mu pomóc po tamtej stronie granicy, nie żył. Czy właśnie dlatego, że mu pomagał? Czy sprowadził na przyjaciela śmierć?
Zgierz, 15 kwietnia 2008 r., godz.15.42
- Przepraszam, panie komisarzu, że zawracam głowę, ale ta sprawa nie daje mi spokoju … Przedwczoraj zaczepiła mnie sąsiadka mówiąc, że widziała mojego męża pod przedszkolem, do którego chodzi Janek, nasz syn …, rozmawiałam z matką, która odbiera go z przedszkola, ale ona niczego nie zauważyła, jednak wolę do pana zadzwonić, może sąsiadka się myliła, ale może rzeczywiście go widziała, sama nie wiem … Tak, jeśli go zobaczę, zawiadomię Pana, do widzenia.
Berlin, 3 grudnia 2008 r., godz. 11.14
Lesyeux siedział w kawiarni i przeglądał gazetę, czekając na swojego człowieka. Jurgen Helmoltz, dwudziestoośmioletni Niemiec, którego sam sześć lat temu szkolił w Pakistanie, został przez niego wybrany do prowadzenia interesów z firmą jego polskiego kontaktu. Lesyeux, Niemiec i Polak spotkali się w połowie października by omówić szczegóły współpracy – Helmholtz, sprawdzony w boju, miał dodatkową olbrzymią zaletę, gdyż znał język polski – jego matka, pielęgniarka, pochodziła ze Śląska opolskiego i wyemigrowała w połowie lat siedemdziesiątych do RFN, gdzie poznała swojego przyszłego męża, ojca Jurgena, właściciela praktyki lekarskiej, w której podjęła pracę. Kolejną zaletą Jurgena był wygląd – wysoki blondyn o niebieskich oczach, z bujną czupryną, siedemdziesiąt lat wcześniej nie miałby problemu w dostaniu się do Waffen SS, natomiast nikt, może poza BND nie podejrzewałby, że jest islamistą. Jednak niemiecka służba wywiadowcza najprawdopodobniej nic na niego nie miała – według posiadanych przez nią informacji w latach 2002 – 2004 przebywał w Indiach, tak jak niektórzy jego rówieśnicy, próbując odnaleźć sens życia w podróży po tym wielkim kraju. Tak sądzili też jego rodzice. Po powrocie do Niemiec Jurgen w żaden sposób nie dał po sobie znać, że te dwa lata spędził w Kaszmirze i na pograniczu afgańsko-pakistańskim. Właśnie takiego człowieka Lesyeux potrzebował do swojej misji. Gdy Jurgen wszedł do kawiarni wzrok wielu kobiet wędrował za nim – był bardzo przystojny. Zamówił kawę i ciastko.
- Przygotowałeś transporty? – zapytał po niemiecku Lesyeux.
- Tak, po nowym roku będziemy powoli przesyłali wszystko co potrzebne. Stawski załatwi wszystko w Warszawie. Dostał na to wszelkie środki.
- Dobrze, pilnuj go i daj znać jak idzie. Wkrótce zgłosi się do ciebie pewien człowiek, zatrudnij go. Nazywa się Kępa. Obserwuj go. Jeśli zaobserwujesz coś podejrzanego, daj znać. Jest sprawdzony, ale ostrożności nigdy za wiele.
Hanower, 28 września 2008 r., godz. 9.15
Domknęła walizkę, gdy taksówkarz zadzwonił domofonem. Zrobiło jej się smutno, jak zawsze, gdy musiała się rozstać z Ademem. Ostatnie półtora miesiąca było jak zawsze, gdy byli razem, cudowne. Ich miłość przeszła już z fazy zachłanności i nienasycenia w spokojne braterstwo dusz, dwóch połówek które odnalazły się w tym wielkim świecie. Gdy wrócili z wakacji w Egipcie zamieszkali u Adema w Hanowerze, dokąd przeprowadził się po zakończeniu studiów. Tam znalazł pracę, którą miał podjąć 1 października. Ona musiała wrócić do kraju, by zakończyć przedostatni rok swoich studiów. Taksówka wiozła ich na dworzec, a ona przez całą drogę starała się opanować – tak było zawsze, gdy się rozstawali. Na szczęście nie na długo – Adem obiecał, że przed Nowym Rokiem wreszcie ją odwiedzi w Polsce – wreszcie będzie mogła przedstawić go swoim rodzicom – wtedy sami się przekonają, jaki to dobry chłopak.
Heraklion, Kreta, 13 września 2008 r., godz. 12.35
Czekał na swój kontakt z Shin Bet w niewielkiej ale szykownej restauracji w centrum Heraklionu. Yossi nie miał zwyczaju się spóźniać, ale mogło go coś zatrzymać, mimo pewnego uspokojenia sytuacji w kraju oficerowie Szin Bet nie narzekali na brak zajęcia. Gdy zamawiał wodę drzwi otworzyły się i ukazała się w nich wielka sylwetka oficera izraelskiego SB. Restauracja miała tę zaletę, że stoliki oddzielone były szczelnymi parawanami, nie pozwalającymi zorientować się co robią ludzie siedzący przy stoliku. Poza tym należała do sajana. Po przywitaniu, krótkiej rozmowie i wybraniu dań Yossi przeszedł do rzeczy.
- Przyniosłem zestaw materiałów dotyczących pewnego młodego Polaka, który pojutrze wyjeżdża z Jordanii do Polski, leci przez Londyn. Będziesz musiał się nim zająć, kręcił się w towarzystwie ludzi, którymi się interesujemy. W materiałach znajdziesz jego zdjęcia i wszystko to co wydawało się nam istotne. Wiemy, że w 2004 r. skończył stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Wrocławskim. Jesienią wyjechał do Londynu, imał się różnych zajęć, od stycznia był praktykantem a następnie dostał etat w londyńskiej centrali Human Rights Watch. Robił tam różne projekty, szczegóły znajdziesz w materiałach, jednak na początku 2007 r. przeszedł z HRW do małego i szerzej nieznanego NGO zajmującego się pomocą Palestyńczykom. Przyjechał na Zachodni Brzeg, potem pracował w Strefie Gazy. Z tego co wiemy już na studiach wykazywał radykalne poglądy, pomieszkiwał w squacie, należał do ruchu antyglobalistycznego, był w 2000 r. na demonstracji w Pradze gdzie został aresztowany. Potem działał w inicjatywie Nie Wojnie, brał udział w manifestacjach antyamerykańskich, zarówno we Wrocławiu jak i później w Londynie. Na Zachodnim Brzegu spotkał ludzi z Islamskiego Dżihadu, ci go trochę sprawdzali, sądzimy, że zgodził się dla nich pracować. Wszystkie materiały masz w tym pendrivie, znajdziesz tam stenogramy podsłuchanych rozmów i informację od naszych źródeł. Ostatnio nie daliśmy mu wizy, trzymaliśmy go w Jordanii, powiadomiliśmy o naszych podejrzeniach jordański Mukhabarat, żeby mieli na niego oko. Wiemy, że pojutrze odlatuje z Ammanu do Londynu, ma też rezerwację na bilet do Warszawy trzy dni później. Chcielibyśmy, żebyś się nim zainteresował, może być zamieszany w nielegalną działalność ekstremistyczną przeciwko Żydom i Izraelczykom w Polsce. Jeśli się czegoś dowiesz melduj, masz wolną rękę ale gdybyś znalazł coś dużego to nie działaj sam. Powodzenia.
Lotnisko Okęcie, 18 września 2008 r., godz. 20.52
Roman Wierzbicki stał w terminalu przylotów, czekając na swój bagaż. Patrzył w wylot podajnika z rosnącym zniecierpliwieniem. Mijało już dobre ponad 25 minut, a bagaże wciąż nie wyjeżdżały, mimo iż samolot zaparkowano przy rękawie. Zdążył już przez ten czas pójść do ubikacji, zdobyć wózek a podajnik wciąż nie ruszał. Oczywiście nie wiedział, że w hali oczekujących ktoś inny cierpliwie czekał aż Roman pojawi się w drzwiach wyjściowych.
Dworzec Centralny, Warszawa, 28 września 2008 r., godz. 18.52
Pociąg z Hanoweru wtaczał się powoli na peron dworca w Warszawie – 15 minut spóźnienia na takiej trasie było niczym. Tata i brat już czekali na nią na peronie, rozmawiała z nimi przez telefon i przekazała w którym jest wagonie. Po zatrzymaniu pociągu mieli wejść do wagonu i pomóc jej wynieść wszystkie bagaże, a miała ich całkiem sporo … Jak tylko uporali się z pakunkami przywitała się z Mamą, która czekała pilnując walizek. Chwilę później do grupy podszedł wysoki, przystojny smagły mężczyzna około pięćdziesiątki, dobrze ubrany. Chciałaby, żeby tak wyglądał Adem jak będzie miał tyle lat, gdy się razem zestarzeją. Widziała go wcześniej na zdjęciu i poznała bez trudu, podszedł do niej i ukłonił się.
- Pani Jolu, jestem kuzynem Adema, miałem odebrać od niego przesyłkę.
Uśmiechnęła się do niego, jego polski, tak jak i wygląd, również był bez zarzutu …
- Witam, paczka od Adema stoi tam obok tej dużej walizki, proszę zobaczyć … Uprzedził mnie, że na dworcu ją Pan odbierze.
- Nie chcieliśmy robić pani kłopotu, nie jest wcale taka lekka, pozbędzie się pani tego ciężaru, widzę, że ma pani dość swoich – roześmiał się.
- Sam pan rozumie, dawno nie byłam w domu.
- Rozumiem, bardzo dobrze rozumiem … Nie będę już pani więcej teraz przeszkadzał, proszę zająć się bliskimi, pozwolę zadzwonić sobie do pani jutro po południu, chciałbym zaprosić panią na obiad, oddała nam pani wielką przysługę, bardzo nam zależało, aby ta paczka szybko do mnie dotarła. Jeszcze raz dziękuję i do usłyszenia, jak się już pani nacieszy rodziną chciałbym się z panią spotkać, nalegam na to, chcę wyrazić swoją wdzięczność w odpowiedniej oprawie. Zadzwonię do pani i się umówimy w dogodnym terminie, do zobaczenia.
- Do zobaczenia, będzie mi bardzo miło. – Będzie, pomyślała, widać było od razu, że gość ma klasę i kasę, zupełnie tak jak jej młodszy o prawie ćwierć wieku ukochany.
Warszawa, 20 czerwca 2008 r., godz. 9.57
Zobacz to … - wysoki oficer położył na biurku swojego kolegi gazetę. – Spójrz na ten artykuł, zakreśliłem ci tam interesujący fragment. Popatrz na nazwiska tych osób składających wizytę, a konkretnie na to … - pokazał palcem koledze miejsce w tekście. – To rodzony brat naszego „Inwestora” z Emiratów, starszy i bogatszy, ten jest w pierwszej setce najbogatszych ludzi na świecie … Najpierw młodszy brat inwestuje przez znalezionego „słupa” pieniądze w Polsce, a potem starszy chce wykupić u nas zakłady przemysłowe o ważnym znaczeniu … O co w tym wszystkim chodzi? Będziemy musieli nad tym posiedzieć, ale potrzebujemy kogoś od Bliskiego Wschodu, ktoś ci przychodzi do głowy, bo mnie tak …
Przemyśl, 7 lipca 2008 r., godz. 8.48
Siedział przy swoim biurku, gdy otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł jego szef. Trzymał w ręku plik dokumentów.
- Zbieraj się, jedziesz do Warszawy. Ceboś aresztował trzy dni temu jakiegoś Czeczena, przesłuchiwali go razem z ludźmi z abwery i znaleźli coś co może nas zainteresować i doprowadzić do Aikidajewa. Rozmawiałem już z nimi, tu masz wszystkie papiery, będziesz mógł dołączyć do przesłuchań, może uda ci się czegoś dowiedzieć. Weź Rynkiewicza i jedźcie do Warszawy, załatwiłem już wam hotel, tu masz namiary na oficera cebosiu prowadzącego tę sprawę …
Berlin, 12 stycznia 2009 r., godz. 9.12
Lesyeux obserwował, jak wózek widłowy podaje kolejną paletę i wjeżdża ona w czeluść TIR-a. Mimo, iż miał zaufanie do swoich ludzi, chciał osobiście dopilnować pierwszego załadunku. Pewne niezbędne materiały mogli zdobyć w Polsce, ale inne wolał przewieźć przez granicę z Niemiec, aby nie wzbudzać podejrzeń zakupami w kraju w którym miał prowadzić operację. Wszystko było przygotowane i w ciągu góra dwóch miesięcy miał dysponować wszystkim, by przeprowadzić zaplanowane operacje. Potem pozostanie już tylko czekać na sygnał do działania. Nie miał wątpliwości, że nikt go nie powstrzyma.
Warszawa, 23 grudnia 2008 r., godz. 13.45
Bonarski zaparkował swój samochód na krańcu olbrzymiego parkingu otaczającego gigantyczne Centrum Handlowe. Przedświąteczny amok sprawiał, że ledwo znalazł wolne miejsce. Później poszedł do zatłoczonego klientami budynku, zajrzał do kilku sklepów, przeszedł się wzdłuż promenady w tę i z powrotem, ale nie zauważył niczego podejrzanego. Wszedł do pustawej tego dnia kafejki internetowej, zamówił kawę, zapłacił za godzinę użytkowania Internetu i zasiadł za ekranem. Robił tak od czerwca co miesiąc – został poinstruowany, że musi dobrze wtopić się w swoją rolę i jego mocodawcy nie odezwą się do niego prędko, miał jednak przeglądać wskazane wcześniej strony, kiedyś w końcu miały nadejść dla niego nowe instrukcje. Otworzył przeglądarkę internetową i zaczął wpisywać adres pierwszej ze stron. Nawet gdyby ktoś go obserwował nie mógł budzić niczyich podejrzeń – nie był przecież jedynym facetem, który przeglądał strony zawierające ogłoszenia towarzyskie, dział „szukam sponsora”. Po przejrzeniu pierwszej takiej strony na której nie było niczego interesującego, zalogował się do następnej. Gdy przeglądał trzecią z kolei, jedno z nowych ogłoszeń przykuło jego uwagę. Wyjął z kieszeni pendrive’a, podłączył go do portu usb i zaczął kopiować znajdujące się w nim zdjęcia. Będzie musiał je dokładnie sprawdzić po powrocie do domu.
Warszawa, 2 października 2008 r., godz. 19.15
Kuzyn Adema wstał, gdy zbliżyła się do stolika w ekskluzywnej warszawskiej restauracji. Polskim zwyczajem ucałował jej dłoń, potem pomógł zająć miejsce za stołem. Po dokonaniu wyboru dań i napojów na chwilę zapanowała między nimi cisza, którą przerwał jej rozmówca.
- Adem wiele mi o pani mówił, ale nawet jego entuzjastyczne słowa nie oddają w pełni rzeczywistości …
Zarumieniła się lekko słysząc komplement z ust tego przystojnego i eleganckiego mężczyzny. Dobrane ze smakiem dodatki do garnituru świadczyły o dobrym guście i zasobnym portfelu. Był zupełnie inny niż wuj jej ukochanego, którego poznała w Stambule. Tamten był dobrodusznym i jowialnym starszym panem, ze starannie przystrzyżonym wąsem, ten był gładko wygolonym elegantem, roztaczającym wokół siebie woń drogich perfum.
- A mnie Adem niewiele mówił o Panu – odparła – to interesujące, że mieszka Pan w Polsce, Pana polski jest bez zarzutu, prawie nie da się wyczuć śladów obcego akcentu – chciała w jakiś sposób odwzajemnić komplement.
- Widzi Pani, życie bywa zaskakujące, pierwsze kontakty z Pani krajem nawiązałem w połowie lat 80., prowadziliśmy tu ożywioną działalność handlową i często przyjeżdżałem do moich partnerów w interesach, potem zadecydował głos serca, tutaj poznałem swoją żonę i zdecydowałem się zostać. Jak Pani widzi skłonność do pięknych i inteligentnych Polek jest u nas niemal rodzinna … - zaśmiał się – po zmianie systemu otworzyłem kolejne firmy, handel stał się łatwiejszy a ja zapuściłem w Pani kraju korzenie, tu mam swoich znajomych i przyjaciół, choć często jeżdżę do rodzinnej Turcji.
- Czemu nie przyszedł Pan dziś z żoną – to pytanie wyszło z jej ust spontanicznie, była ciekawa tej kobiety, która wyszła za mąż za przystojnego Turka.
- Niestety, jestem wdowcem, moja żona zginęła w wypadku dziesięć lat temu. – odpowiedział.
Zrobiło jej się strasznie przykro, że przez swoje wścibstwo wzbudziła przykre wspomnienie w tym mężczyźnie. – Bardzo mi przykro …
- Proszę nie przepraszać, skąd Pani miała wiedzieć. Mam syna, trochę młodszego niż Adem, chłopcy bardzo się lubią, jeszcze studiuje w Niemczech, gdzie mieszka duża część naszej rodziny. Ja Adema traktuje jak przybranego syna, jak Pani wie on stracił oboje rodziców, mój syn matkę, takie doświadczenie albo zbliża albo oddala ludzi, a nas bardzo zbliżyło. Ale dość o nas, gdy usłyszałem, że Adem zakochał się w Polce umierałem z ciekawości, by Panią poznać. Trochę Pani przypomina mi moją żonę, proszę więcej opowiedzieć o sobie …
Warszawa, 28 czerwca 2008 r., godz. 10.02
- Siadaj, co chcesz do picia? – wysoki oficer zwrócił się do swojego rozmówcy. Byli niemal rówieśnikami, do UOP-u przyszli w tym samym czasie po studiach, on trafił do „dwójki” a jego kolega do „jedynki”, ale po likwidacji starej Firmy przeszedł do ABW. Jednak z czasu służby w Zarządzie Wywiadu UOP-u dobrze poznał Bliski Wschód i nauczył się arabskiego – i to nie literackiego języka Koranu, lecz ulicznego dialektu arabskiej „ulicy”. Nie mogli znaleźć nikogo lepszego.
- Mamy coś, w czym twoje doświadczenie może być przydatne … Przejrzyj te dokumenty, chcemy wiedzieć, co o tym wszystkim myślisz …
Przemyśl, 16 lipca 2008 r., godz. 8.33
- Mówcie czego się dowiedzieliście w Warszawie – Szef świdrował swoich podwładnych wzrokiem. Był ciekaw wyników ich pracy.
- Więc tak … Facet jest prawdziwym twardzielem, ale goście z cebosiu i abwery trochę go rozmiękczyli przed naszym przyjazdem, i zaczął mówić … Z tym, że na interesujący nas temat wie niewiele, albo dobrze to udaje, i nie jestem pewien, czy mamy od niego coś, czego albo byśmy nie wiedzieli albo nie domyślali się. Sprzedał nam trochę opowieści i plotek ze swojego towarzystwa, musimy to teraz poskładać do kupy i zobaczyć co z tego wynika. W skrócie, gość słyszał o naszym przerzucie i oczywiście słyszał o zabójstwach, dziwne byłoby, gdyby nie słyszał, sprawa była przecież głośna. To co najważniejsze, to że potwierdził, że Aikidajew może być w Polsce – co prawda nie widział go, ale rozmawiał z kimś, kto go podobno widział, bez wąsów i brody, krótko ostrzyżonego. Podobne jest z nim ekipa Czeczeńców, którzy jeździ po kraju i nigdzie nie zatrzymują się dłużej niż na kilka tygodni, co oznacza, że boją się gdzieś osiąść i nie chcą być namierzeni, wykorzystują swoje kontakty i kontakty kontaktów, co ciekawe nie robią interesów poza doraźnymi czyli muszą mieć kase na to tour de pologne …, być może to był właśnie ten ładunek, który przewozili – forsa i to niemała. Nasz informator nie wiedział jednak jakie maja plany, gdyż nie rozpowiadają o tym. Domyśla się, że mogą chcieć zastraszyć handlarzy z Kaukazu, że to jest taka demonstracja siły. Zdaniem oficera cebosiu Czeczeńcy obawiają się, że stracą te wpływy które u nas mają na rzecz wzrastających w siłę Azerów, i objeżdżając kraj chcą pokazać, że nadal są silni, zainteresowani, i potrafią obronić swoich protegowanych, żeby Azerowie nie mogli sobie pomyśleć, że łatwo sięgną po cudze ... Uważam, że to wiarygodna teza, tylko nie wyjaśnia, dlaczego kropnęli braci Rybaków, mogli przecież korzystać z ich usług jeszcze wiele razy, jakby ponownie chcieli nielegalnie wjechać do kraju, więc może chodzić o coś innego, ale o co – nie wiemy.
26 sierpnia, 2008 r., godz. 12.12
Wysoki mężczyzna zbliżył się do stolika kawiarni w wielkim centrum handlowym w sercu dużego miasta.
- Mogę się przysiąść? – zapytał siedzącego przy stoliku i czytającego gazetę mężczyznę.
- Mogłeś sobie darować te podchody – widuję twoich ludzi już od jakiegoś czasu.
- Myślałem, że tak będzie lepiej, nie sądziłem, że przyjmiesz zaproszenie, poza tym, sprawdzam, czy masz nadal wprawne oko …
- Nie muszę już przyjmować od Ciebie żadnych zaproszeń, od ponad roku jestem na zasłużonej emeryturze, nie zapominaj o tym …
- Nie zapominam, dlatego chciałem porozmawiać na neutralnym gruncie.
- Mimo wszystko, mogłeś sobie darować tę szopkę, wystarczyło zadzwonić, ustalenie aktualnego telefonu wciąż nie przekracza chyba waszych możliwości …
- Nie, nie przekracza, następnym razem zadzwonię.
- Mam nadzieję, że nie będzie następnego razu, ale do rzeczy, o co chodzi?
- Zgłosił się do nas, po długiej przerwie, człowiek, którego zwerbowałeś bardzo dawno temu, niemal na samym początku swojej kariery.
- Kto?
- FAKIR.
- Jesteś pewien że to on? O ile wiem od kilku lat nie dawał znaku życia.
- Sprawdziliśmy, prawdopodobnie, choć nie na pewno, to on.
- Czego chce?
- Przekazał, że chcę się z nami spotkać, ma podobno bardzo ważną dla nas informację.
- No, to w czym problem, spotkajcie się z nim.
- Problem w tym, że chce się spotkać z Tobą.
- Niech się spotka ze swoim ostatnim prowadzącym …
- Proponowaliśmy mu to, ale powiedział, że spotka się z Tobą - tylko z Tobą, albo nie spotka się wcale …
- Gdzie?
- W Bejrucie.
- Wykluczone, nie pojadę więcej do Bejrutu, to pułapka.
- Też tak sobie pomyśleliśmy i tak mu powiedzieliśmy. Upierał się jednak, ale udało nam się wynegocjować inne miejsce. Po dużych oporach zgodził się.
- Gdzie?
- Cypr.
- Niewiele lepiej.
- Niewiele, ale jednak lepiej. Poradzisz sobie, zawsze sobie radziłeś.
- Jeszcze nie wyraziłem zgody, a Ty już wiesz, że pojadę?
- Myślałem po prostu, że trochę Ci się już nudzi, i przyda Ci się zastrzyk świeżej adrenaliny.
- Wzrusza mnie twoja troskliwość i opiekuńczość, ostatnim razem omal nie dałem przez to głowy, jak może jeszcze pamiętasz?
- Cios poniżej pasa. Jak mam Ci odpowiedzieć – że jest mi cholernie przykro chyba Ci nie wystarczy?
- Oczywiście, że nie, ale nie wracajmy do starych dziejów, kto jeszcze jedzie na Cypr?
- Ty, tylko ty. Wsparcie zorganizuj sobie sam, i tak pewnie inaczej byś nie chciał.
- Widzę, że się czegoś nauczyłeś i powiedzmy, że Ci prawie wierzę. Potrzebuję aktualną teczkę FAKIRA.
- Właśnie dlatego to ja przyszedłem do ciebie, wszystko masz tu. Tutaj znajdziesz numer konta, na które zostały przelane środki finansowe na potrzeby tego spotkania, a w tej teczce są dokumenty i bilet lotniczy. Rezerwacje w hotelu zrób sobie sam. Lecisz w poniedziałek, złapaliśmy dla ciebie ofertę na czarter last minute. Tu są wszystkie papiery do podpisania w ramach pracy na kontrakcie. Podpisz się tam cztery razy, dobrze, teraz polisa, też cztery podpisy, trzy podpisy o podjęciu środków finansowych, tu masz zobowiązania do niewykorzystywania środków dla celów prywatnych, i jeszcze o utrzymaniu sprawy w tajemnicy, dwa razy po trzy podpisy ...
- Kurwa, musicie wynająć jakiś budynek na archiwum tylko dla tej sprawy, gdzie pomieścicie te wszystkie swoje cenne papiery?
Nikozja, 2 września 2008 r., godz. 0.45
Taksówka podjechała pod hotel, w którym kiedyś już mieszkał. Był w stolicy Cypru już wiele razy, jednak nigdy jako turysta, jak teraz – pomyślał z ironią. Musiał przyznać, że przy całym ryzyku, Cypr był relatywnie najbezpieczniejszym rozwiązaniem, ze względu na stare kontakty, które miał w tym niewielkim kraju. FAKIR miał przylecieć w piątek a do spotkania miało dojść w niedzielę, miał zatem trochę czasu na przygotowanie sobie bakapu. Zawsze miej bakap, to była jego żelazna zasada, plan b, c a czasami nawet d, jak dupa blada, gdy już nic, poza szczęśliwym zrządzeniem losu, nie mogło już pomóc. Kilka razy zdążył i z takiego skorzystać. Rozpakował swoje rzeczy, włączył telewizor, wyłączył klimatyzację, żeby powoli przyzwyczaić się do upalnej pogody i rzucił się na łóżko. Zasnął bardzo szybko, nigdy nie miał z tym problemów.
Nikozja, 2 września 2008 r., godz. 10.03
Po śniadaniu wrócił do swojego pokoju, na 12.30 umówiony był z człowiekiem, z którego usług korzystał kilkakrotnie gdy był na wyspie i miał jeszcze trochę czasu, zanim planował wyjście z hotelu na trasę sprawdzeniową. Kolejny raz zastanowił się – FAKIR był drugim źródłem, które zwerbował w życiu, pracował nad nim ledwie kilka miesięcy, zanim pod niego podszedł. Chciał wykorzystać fakt, że facet był, jak to się dzisiaj elegancko nazywa, gejem, co w jego kulturze jest niemal równe wyrokowi śmierci, mimo, iż organizacja do której wtedy należał uważana była za świecką, a ludzi mu podobnych było w niej wielu. Nieustannie krążyły też plotki o takich skłonnościach jej ówczesnego, nieżyjącego już dziś, legendarnego przywódcy. Postanowił to wykorzystać i nie być zanadto subtelny. Podesłał mu więc łabędzia, który był wykorzystywany do takich operacji, a ten znakomicie spełnił swoje zadanie. Gdyby typowany na współpracownika figurant stanowczo odmówił, chciał wykorzystać zebrane na niego materiały kompromitujące, audio i video, które ujawnione oznaczałyby koniec obiecującej kariery w organizacji, w której przynależność do właściwej rodziny otwierała wiele dróg. Okazały się jednak kompletnie niepotrzebne – facet zgodził się bez oporów na współpracę, gdyż zakochał się. Takie rzeczy czasami się zdarzały – bywało, że agenci-geje zakochiwali się w swoich prowadzących nawet jeśli tamci byli, a musieli być, heteroseksualni. Tak czasem również było z agentami-kobietami – zakochane zgadzały się na wszystko nawet jeśli w głębi duszy dobrze wiedziały, że są zwyczajnie wykorzystywane, ale starały się to głęboko ukryć, przede wszystkim przed sobą. Miłość to uczucie czyli emocje, które nie podlegają silnej kontroli wyższych partii mózgu, tabuny zakochanych kobiet tłuczonych i wykorzystywanych przez alkoholików czy alfonsów są wystarczająco dobrym przykładem. Po zakończeniu studiów FAKIR wyjechał i wspierany przez swojego wuja, ważną szychę w organizacji, zaczął piąć się w górę w jej hierarchii – prowadził go jeszcze przez cztery lata, spotykając się najwyżej dwa razy do roku, zanim nie przekazał go innemu oficerowi. Od tego czasu upłynęło już grubo ponad dziesięć lat, jeszcze zanim odszedł dowiedział się, że FAKIR, wtedy już całkiem wysoko ulokowany działacz w swojej organizacji, zerwał się z uwięzi i nie podejmował próby ponownych kontaktów – centrala nie zdecydowała się jednak odwołać się do szantażu lub wręcz skompromitować go licząc, że może kiedyś zechce wrócić. I, jak widać, wrócił, choć okoliczności tego powrotu były nadal niejasne, mogła to być zastawiona pułapka. W głowie miał przecież spora wiedzę o informatorach z regionu, z którego pochodził FAKIR. A przecież jego dość nagłe pójście pod kapelusz było, jak wszystko co dotąd robił, jako pracownik „drugiej linii”, ściśle tajne. Wróg, jeśli FAKIR został odwrócony, mógł myśleć, że wciąż jest w grze.
Warszawa, 14 września 2009 r., godz. 18.43
Natychmiast po wylądowaniu i odebraniu bagażu udał się taksówką do bezpiecznego lokalu w centrum miasta, dyskretnie eskortowany przez zespoły w dwóch samochodach. W mieszkaniu, oprócz technika, czekało już na niego trzech ludzi. Mieli przeprowadzić dokładne przesłuchanie i odebrać materiały, które przywiózł. Zdał im dokładną relację ze spotkania ze swoim dawnym agentem. Po ponad trzech godzinach taksówka odwiozła go na dworzec. Do kolejnego spotkania miało dojść nazajutrz już w jego mieście.
Warszawa, 16 września 2008 r., godz. 8.32
- Co sądzisz o tej sprawie? – niewysoki, łysiejący mężczyzna spytał swojego podwładnego, który zdał relację z przesłuchań kontraktora.
- Sam do końca nie wiem. Sprawa jest bardzo dziwna – człowiek, który zerwał z nami kontakty nagle po takim czasie sam się do nas zgłasza, i to w dodatku z tą informacją … Wydaje się to mało wiarygodne na pierwszy rzut oka, ale waga sprawy może wszystko zmieniać – historia, którą przekazało źródło jest spójna i brzmi sensownie, okoliczności jej przekazania, już znacznie mniej. Nie dziwię się ROBERTOWI, że jest sceptyczny i nie ufa FAKIROWI. Z drugiej strony, gdyby doszło do tego, o czym wspomniał, konsekwencje byłyby bardzo daleko idące. Myślę, że nią mamy innego wyjścia, jak tylko poszukać tego człowieka. Nie mamy dużych szans na niezależne potwierdzenie tej informacji.
- ROBERT jednak twierdzi, że to prowokacja i coś jeszcze się za tym kryje …
- Nawet jeśli, co możemy innego zrobić, jak podążać tropem wskazanym przez źródło? Nie możemy tego przecież zlekceważyć …
- Zgadzam się z tobą, choć intuicja go z reguły nie myliła, ROBERT przecież od jakiegoś czasu nie jest już w temacie … W porządku, przygotuj plan działań.
- Tak jest.
Katalog najlepszych blogów
Subskrybuj:
Posty (Atom)